środa, 25 września 2013

Droga, którą idę

My Polacy mamy to już chyba we krwi, narzekamy na drogi, a zwłaszcza na nasze polskie. A ja dzisiaj odejdę od tego stereotypu i opowiem kilka faktów o drogach indyjskich. Drogach, które wzbudzają we mnie sporo emocji, bo nie umiem na nie patrzeć inaczej, niż przez pryzmat naszych dróg europejskich. A to przecież zupełnie inna bajka.

Opowiem dzisiaj o drogach w Maharastrze, na Goa i w stanie Tamil Nadu. A zacznę od Pune, gdzie miałam szczęście mieszkać przez ostatnie osiem miesięcy. Każdy, kto nigdy wcześniej nie był w Indiach może przeżyć lekki szok, gdyż przyzwyczajony do stałych reguł panujących na drodze, teraz będzie musiał się zmierzyć z totalnym chaosem. Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że nie panują tutaj żadne zasady. Nie jest to jednak zgodne z prawdą, bo chociaż nie prowadzi się tutaj samochodu w podobny sposób jak u nas, to jednak jakoś trzeba sobie radzić. Weźmy typową miejską przelotówkę, po trzy pasy w każdym kierunku. W Indiach panuje ruch lewostronny, który choć nie zawsze przestrzegany, jest pierwszą i najważniejszą rzeczą na drodze. Czasami na jezdni namalowane są pasy, tych jednak jak gdyby nikt nie zauważał, więc niewiele jest z nich pożytku. Zazwyczaj pomiędzy oba pasami jezdni znajduje się pomalowany w żółto-czarne pasy krawężnik, który ma być przeszkodą w zjechaniu na pas w przeciwnym kierunku. Kiedy jednak takiego krawężnika nie ma, żeby nie stać w korku, Indusi wyprzedzają inne samochody na prawym pasie, jadąc w ten sposób pod prąd. Ponieważ infrastruktura dróg nie wydaje się być mocno przemyślana, toteż często, kiedy trzeba zjechać do jakiegoś konkretnego miejsca, które znajduje się po przeciwnej stronie jezdni, a kolejny zjazd jest za 2 kilometry, Indusi wybierają opcję "pod prąd". Stąd nierzadkim widokiem są zwłaszcza motory, ale i samochody osobowe jadące bokiem jezdni w przeciwnym kierunku.
Na indyjskich drogach nie ma znaków drogowych, żadnych zasad pierwszeństwa (oprócz chyba tej jednej, że kto ma większy samochód, ten lepszy), zasad mijania, nic z tego. Są za to tablice informacyjne, które są dla mnie fenomenem. Na takich tablicach znajdziemy różne przestrogi, takie jak: "Use water and electricity cautiously", albo "Don't drink and drive", lub "Please follow the lane discipline". Być może w takich miastach jak New Delhi są znaki drogowe, ale ani w Pune, ani w Chennai ich nie uświadczyłam. Indusi jeżdżą więc jak im w duszy gra, a gra różnie. Bo nawet jadąc nie trzymają się konkretnego pasa, to zjadą w lewo, to w prawo, a nie zawsze włączają kierunkowskaz dający nam o tym znać. Częstym zjawiskiem jest wystawianie ręki, sygnalizujące o zmianie kierunku, zwłaszcza w dużych pojazdach takich jak lori czy autobusy. Często siedzi tam dodatkowa osoba, która wychyla się z autobusu dając znać kierowcy czy może jechać, czy też nie. Jak jednak ustrzec się przed wjechaniem w pojazd przed nami samochodem osobowym lub na motorze? Otóż trąbić. Indusi trąbią ciągle, bez przerwy i na każdą okazję. Kiedy chcą wyprzedzić, zjechać, a nawet w korku. Indyjska ulica to kakofonia klaksonów, biada więc tym, którzy mieszkają zaraz przy ulicy. Ja trąbienia nie lubię, bo po pierwsze jadąc na motorze co klakson podskakiwałam ze strachu, że ktoś w nas wjedzie, a potem jak już się przyzwyczaiłam, to złościł mnie brak kultury na drodze. Weźmy na przykład przejście dla pieszych. Jeżeli już jest, kierowcy nie przejmują się nim i często pomimo zielonego światła i czekających ludzi przejeżdżają spokojnie nic sobie z tego nie robiąc. Przekroczenie indyjskiej ulicy graniczy z cudem, przynajmniej dla mnie. W większości miejsc nie ma jednak żadnych przejść, ani świateł i trzeba sobie radzić samemu, czyli przebiegać w momencie kiedy na drodze znajduje się jak najmniej samochodów, co przy natężeniu ruchu w Indiach sprawdza się chyba tylko w nocy. Indusi sobie z tym jakoś radzą, ja tego nie potrafię po dzień dzisiejszy. Przyznaję się bez bicia, nie umiem przejść sama przez ulicę. Nawet kiedy już uda mi się na niej znaleźć, żaden z pędzących samochodów ani myśli, żeby przyhamować. Kierowcy trąbią za to niemiłosiernie, a ty przecież już stoisz na środku ulicy i nie masz możliwości ruszyć się ni to w przód, ni w tył. Kiedy jest czerwone światło i akurat ma się szczęście trafić na przejście dla pieszych, to i tak samochody na nim stoją, więc zwyczajnym obrazkiem jest tłum ludzi lawirujący pomiędzy samochodami, czy to na pasach, czy w trakcie ruchu na drodze. 
Często na różnych skrzyżowaniach stoją dzieci, które żebrzą od samochodu do samochodu, od rykszy, do motoru. Jest to straszne, obserwować te wybiedzone, brudne i głodne dzieci, ale kiedy raz się da, to one to zapamiętują i kiedy znowu się zatrzymasz możesz być pewien, że obejdzie Cię cała gromadka, która stoi dookoła, patrzy i czeka na pieniądze. Dzieci te są wyuczone, że najlepiej podchodzić do białych ludzi, bo oni zawsze coś dadzą. Często widziałam jak matka na mój widok popychała dziecko w moją stronę, żeby wyżebrało choć parę rupii. Zdarzało się również, że gromadka bosych dzieci podbiegła do mnie, wyrwała mi z rąk mirindę i próbowała otwierać torebkę z której wystawało pudełko z samosami. Jest to przerażające, a wymiar tego procederu ogromny. I wierzcie mi, kiedy spotka się z czymś takim na żywo, to serce się kraje.
Przyznam szczerze, że często się zastanawiałam i próbowałam doszukać się jakichkolwiek oznak pomocy ze strony rządu. Podobno dostaje się specjalne kartki na tańszą żywność, trzeba je jednak przedłużać po okresie sześciu miesięcy, co wiąże się z załatwieniem sprawy w urzędzie, przejściem przez biurokratyczne piekiełko i często na pierwszej książeczce ulgowej się kończy. Przez cały ten okres nie dostrzegłam nawet jednego pracownika socjalnego, ale może się mylę. Raz tylko ktoś zapukał do nas i twierdził, że zbiera pieniądze na rzecz biednych dzieci. Przestrzegano mnie wtedy, że te pieniądze nigdy do dzieci nie trafią, więc zrezygnowałam. Choć z pewnością istnieją w Indiach prawdziwe fundacje, które pomagają biednym. 

Wracając do dróg, to nie można pominąć asfaltu. A ten zwłaszcza w mieście usłany jest dziurami i dziurzyskami małymi i dużymi. Także trzeba bardzo uważać, zwłaszcza jadąc na motorze. Oczywiście, w indyjskich miastach są lepsze i gorsze dzielnice, jak wszędzie, ale tutaj standard dróg, przynajmniej w Pune, jest podobny. Co jednak odróżnia "lepszą" ulicę, to fakt posiadania chodnika. Chodnik to rzecz ekskluzywna, choć Indusi nawet jak mają możliwość skorzystania z niego, to i tak często idą ulicą. Ten fakt jestem w stanie bardzo dobrze zrozumieć, gdyż stan chodników pozostawia wiele do życzenia, ale zawsze to bezpieczniej. Zapytałam kiedyś znajomego, skąd ta niechęć Indusów do chodników, a on odpowiedział: "Jak Ci się raz zapadnie nasz chodnik pod nogami, to zrozumiesz". Na szczęście mi się nie zapadł, ale przyjemności ze spacerów po mieście, przyznam szczerze, że nie odczuwałam ani przez chwilę mojego pobytu w Pune. Co jest też niestety plagą, przynajmniej w tym mieście, to skracanie sobie korka właśnie dzięki chodnikowi. Nie ma znaczenia, czy są na nim ludzie. Kierowcy motorów wjeżdżają na chodnik, trąbią na przechodniów, żeby Ci zeszli im z drogi w ten sposób omijają korki. Niestety proceder ten jest mocno rozpowszechniony w Pune.

To jeden z chodników w mojej dzielnicy Viman Nagar. To bardzo dobra dzielnica w Pune, choć niestety jedna rzecz jest wspólna dla większości miejsc w Indiach, a w szczególności dróg. Śmieci. Niestety nie ma tutaj dbałości o miasto, a ulice są okropnie brudne i zaśmiecone. Próbowałam się dowiedzieć, jakie kroki podejmuje rząd, żeby zapobiec dalszemu zaśmiecaniu Indii, co z pewnością nie wpływa na ich turystyczny image. Ale i tutaj nie znalazłam odpowiedzi. Wygląda na to, że jedyną oznaką zainteresowania problemem są słynne tablice umieszczone przy drodze: "Keep Pune clean and green". Brakuje też koszy na śmieci, chociaż nie jestem przekonana, że i one by coś pomogły. W rozmowie ze znajomą zapytałam jej, czy nie przeszkadza im taki straszny brud, przecież można by było zadbać o okolicę w bardzo prosty sposób. Wina została zrzucona na ludzi niewykształconych, co jest moim zdaniem kompletną bzdurą. Jeden z moich znajomych, dobrze wykształcony, który był na stypendium w Berlinie, na to samo pytanie zrobił mi wykład o recyklingu, o tym, że to wszystko wina rządu i ludzi biednych, po czym dopił swoją coca-colę i rzucił puszkę na ziemię. Rzuciłam wtedy tylko ironicznie, że powinien puszkę zgnieść, zanim ją wyrzuci. Zrobiło mu się głupio, ale taki przykład daje sporo do myślenia. Inna koleżanka potwierdziła, że to brak edukacji w szkołach na ten temat i brak wyrobionych nawyków jest problemem, a to, że zarząd miasta zupełnie nie troszczy się o takie rzeczy to już inna sprawa.

W Pune już legendą owiana jest komunikacja miejska. Wspominałam już, że autobusy nie są oznaczone i, że są mocno zaniedbane. Widziałam kiedyś autobus ze zbitą przednią szybą, lecz kierowcy zupełnie to nie przeszkadzało. Zupełnie inaczej w Chennai, autobusy były względnie zadbane i czyste, posiadały numery i trasy wyświetlone, lub opisane, a nawet autobusy klimatyzowane, które były dostępne za troszkę wyższą cenę biletu, ale nie dużo. W Pune niestety sprawa wygląda tragicznie. Pozytywnie jeśli pomyśleć, że w ogóle jeżdżą autobusy, lecz ciężko z nich skorzystać takiej osobie jak ja, która nie mówi w marati, gdzie nie ma przystanków, ani tras, ani nawet numerów autobusów, opisanych w widocznym miejscu. Nawet Indusi mają z tym sporo problemów. Kwestia przystanków jest dla mnie mocno prowokacyjna. Są to umowne miejsca, czasem zdarzy się wiata, nie są one natomiast opisane. Co mnie mocno złościło to fakt, że na jednej z ruchliwszych i większych ulic Pune, na MG Road, ludzie stali bezpośrednio na środku jezdni, gdzie w momencie gdy autobus przejeżdżał, machali aby się zatrzymał. Z tym faktem do końca nie mogłam się pogodzić, bo to po prostu jest niebezpieczne. Dlaczego nikt z tym nic nie robi, to jest dla mnie coś, czego w Indiach nie pojmuję. W każdej dyskusji na ten temat były narzekania, ale i stwierdzenie, że nie ma co walczyć, bo i tak wszelkie urzędy miejskie są skorumpowane i nic z tego nie będzie. A wyjść, strajkować, próbować walczyć o lepsze jutro? Też nie, bo nikt nie może sobie pozwolić na stratę wypłaty tego jednego dnia, lub nawet pracy. 
Kiedy przyjechałam do Pune, pośrodku MG Road były budowane wiaty autobusowe, często albo nie było tam nikogo, albo robotnicy leżeli w cieniu i spali. Nie wiem od kiedy tam już stały, ale Pari mówił mi kiedyś, że już kiedy przyjechał do Pune, prawie 7 miesięcy przed mną, już tam były, w tym samym nietkniętym stanie. Wiaty więc powoli rdzewiały i nic się z nimi nie działo. Kiedy wyjeżdżałam nic się nie zmieniło. Podobnie było z asfaltem dookoła naszej society. Kiedy przyjechałam cała lewa część drogi była rozkopana, robiono coś z rurami, prawdopodobnie z kanalizacją bo zapachy były przednie. Po około czterech miesiącach zjawili się inni robotnicy - musicie wiedzieć, że w Indiach kobiety uczestniczą w pracy. Przy takiej małej drodze nie ma do dyspozycji maszyn, wszystko robią ludzie. Kobiety noszą na głowach asfalt w workach, mężczyźni ręcznie ubijają mieszankę i rozkładają na jezdni, a później posypują kamieniami. Niestety daje to efekt placka asfaltu rzuconego na drodze, na którym można sobie zawieszenie urwać ;-)

Sporo osób często ze śmiechem pyta mnie, czy to prawda, że w Indiach można spotkać na drodze krowy. Jasne, że można :-) Jest ich sporo, nawet w miastach, a i zdarza się, że drogę przetnie nam spory byk. Krowy są też stałym elementem plaż! 
Można spotkać też mnóstwo kóz, a nawet świni, które żerują w odpadkach. Niestety święte krowy też często żywią się śmieciami. Zdarzyło mi się zobaczyć na drodze wielbłądy, które są z pewnością świetną opcją na dziurawe drogi ;-) Był też słoń, ale dowiedziałam się, że jest to chwyt dla turystów. Chwyt, nie chwyt, ale jest radość, kiedy wyprzedza się słonia :-)!
Indyjskie drogi są bardzo specyficzne i zwłaszcza jeżeli wybieramy się na wycieczkę wypożyczonym samochodem, warto przestawić się i spróbować na to przygotować. Warto też wybrać się za dnia, gdyż w nocy robi się na prawdę niebezpiecznie. Indusi jeżdżą bardzo szybko, a w nocy na drogach pojawiają się też lori, autobusy i większe samochody ciężarowe, w których kierowcy, takie odnosiłam czasami wrażenie, nie ściągają nogi z gazu. 
Jak jednak zachować się, kiedy zatrzyma nas policja, a robi to często bez powodu. Z moich doświadczeń chodzi przede wszystkim o danie jakiejś skromnej kwoty, łapówki. Jeżeli więc mimo posiadania wszelkich dokumentów policjant dalej nie chce nas puścić, można wręczyć mu 100, 200 rupii i będziemy wolni, dopóki nie zatrzyma nas kolejny patrol. W Pune zazwyczaj stali w tym samym miejscu, więc można było się przygotować. Trochę trudniej jest samochodem osobowym, ponieważ często ustawiane są bramki na drodze w taki sposób, że każdy samochód musi powoli przejechać koło policjantów. 
W Indiach nie jest dozwolona jazda samochodom w każdym stanie. To znaczy, że jeżeli ma się rejestrację z Tamil Nadu, a podróżuje po Maharastrze, to na bank będziemy zatrzymani. Wtedy może uratować nas specjalny podatek, który płaci się za korzystanie z dróg w innym stanie. Mało kto go jednak płaci, ponieważ chodzi o sporą kwotę. Bezpieczni są posiadacze żółtych tablic rejestracyjnych, tzw. AIP (All India Permit). Są to jednak zazwyczaj samochody dostawcze, lori, autobusy i taksówki. 
Taksówki to bardzo dobry sposób podróżowania, ważne jest jednak aby wynająć ją w dobrej agencji, lub sprawdzonej, żeby było bezpiecznie. Mamy wtedy kierowcę, która zna teren i umie prowadzić po indyjskich drogach. A to ułatwia sprawę, bo w Indiach jest bardzo słabe, albo żadne oznakowanie kierunków. Często też jest złe. Natomiast pytając o drogę tubylców, warto zapytać przynajmniej trzech różnych osób, ponieważ Indusi nawet jeżeli nie znają kierunku, to i tak coś nam doradzą. Dlatego warto się upewnić. 
Powinnam jeszcze wspomnieć co nie co o tym jak zdaje się na prawo jazdy w Indiach i tutaj znowu posłużę się przykładami z Chennai i z Pune. Mój Pari na praktycznym teście siedział w samochodzie wraz z instruktorem i z dwoma innymi chłopakami. Prowadziła zaś dziewczyna wybrana z tej grupki przez instruktora. Zdała ona, więc zdali wszyscy. Znajomy Irańczyk, która mieszka w Pune już od kilku lat, zdawał najpierw egzamin teoretyczny. Są do tego odpowiednie automaty, a na czytniku i na ekranie z przodu sali wyświetla się pytanie, które dodatkowo odczytuje instruktor. Potem instruktor przechodził przez pokój i zaznaczał dobre odpowiedzi. Na egzamin praktyczny znajomy pojechał jeszcze tego samego dnia własnym samochodem. Jako, że akurat nie było wolnego auta, instruktor poradził, że mogą przejechać się jego Suzuki i tak kolega zdał. Był tym zresztą ogromnie zszokowany, bo Iran znany jest z bardzo restrykcyjnych przepisów. Ja nie zdecydowałam się w końcu na egzamin, a mocno mnie kusiło zrobienie uprawnień na skuter, który w Indiach jest bardzo praktyczny. Jeździłam więc bez prawka. 
Bardzo duża część populacji korzysta z jednośladów, mężczyźni z motorów, a kobiety właśnie ze skuterów. Nie jest widokiem niezwykłym obraz rodziny jadącej na motorze. Prowadzi tata, z przodu na baku siedzi małe dziecko, z tyłu bokiem żona w saree, trzymająca w ramionach zawiniętego w chusty niemowlaka. 

Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przybliżyć Wam realia indyjskich dróg. Myślę, że warto się na to psychicznie przygotować, aby złagodzić szok :-) A na koniec kilkanaście zdjęć dróg właśnie, które uwielbiam robić.

W drodze do twierdzy w Sinhgadzie
 

 
 Lonavala
 
Na Goa - Palolem (pow.)
W Chennai, dawnym Madrasie
 

 

 
W Chennai, w drodze...
 

 
 Most w Pune

Tańce ślubne na drodze
 

Viman Nagar 
 

  

Airport Road / Military Area



 

MG Road
 

Pune, gdzieś w centrum miasta...


Viman Nagar w Pune
 

 

* Wszystkie zdjęcia zamieszczone na moim blogu są moją własnością i zabrania się ich kopiowania bez mojej wiedzy i zgody!

8 komentarzy:

  1. Genialna fotorelacja! Strasznie ciekawie czytało się Twoje wrażenia z dróg w Indiach...
    No cóż, Polacy uwielbiają narzekać...

    OdpowiedzUsuń
  2. A my, Polacy narzekamy na nasz stan dróg...
    Super zdjęcia i wyczerpujące opisy. Ciekawe jak miewa się sąsiedni Pakistan jeśli chodzi o infrastrukturę drogową.

    Zapraszam do mnie na orientalny misz-masz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wszystkie pozytywne i zachęcające opinie :-) Maleeha, niestety nie mam informacji jak to jest z drogami w Pakistanie, ale obawiam się, że nie lepiej niż w Indiach. Zajrzyj do moich zakładek, polecam tam jednego bloga Polki mieszkającej właśnie tam. Jest dość aktywna, więc warto napisać ;-)

      Usuń
  3. Hej,
    A przebywasz jeszcze w Pune?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie jestem w Krakowie, kilka dni temu przyjechałam ;-)

      Usuń
  4. Ola, dziękuję za polecenie książki Matka Ryżu - była świetna!!! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co! Książkę czyta się szybko, jest dobrze napisana, a historia jest, co tu dużo mówić, porywająca :) Taką wiedzą trzeba się dzielić ;-)!

      Usuń
  5. Fajny opis, właśnie wybieram się do Pune i byłem ciekawy jak to miasto wygląda, chyb a już to nie będzie takim wielkim szokiem :)

    OdpowiedzUsuń