wtorek, 24 września 2013

Zatrzymana

O moich ostatnich wizytach w FRO pisałam w lipcu i od tego czasu ciągle jeszcze moja sprawa nie została rozwiązana. Nie wiem ile godzin spędziłam w tym urzędzie, ale teraz już na spokojnie i bez stresu mogę opisać ostatnie wydarzenia. Przez kolejny miesiąc wzywana byłam do doniesienia kolejnych i kolejnych dokumentów, także nic się nie zmieniło. Miałam donieść tłumaczenia przysięgłe, oczywiście, pozałatwiałam wszystko w Polsce, zapłaciłam za to mnóstwo pieniędzy, ale pani w urzędzie zarządziła, że to mają być pieczątki indyjskie. Potem padło na mojego męża, który miał zaprezentować jakieś papiery ze szkoły i mnóstwo innych zupełnie w tej sprawie zaskakujących dokumentów. Ale wszystko przynosiliśmy, dokładaliśmy do teczki i powoli przybierała ona rozmiary "Potopu".
Mnie najtrudniej było zaakceptować to, w jaki sposób byłam traktowana przez urzędników. Kiedy przychodziłam z Parim, przedstawiałam dokumenty, opisywałam problem, wtedy pan urzędnik patrzył na mojego męża i pytał w czym problem, albo informował mnie, że kobieta nie powinna przynosić wstydu mężowi i mówić kiedy nie jest o to proszona. Różne podobne sytuacje, które wyparłam już ze swojej pamięci, przydarzały nam się przy każdej wizycie w FRO. Przyznam, że byłam już tym mocno zmęczona, ale i zła, bo przez brak pieczątki w paszporcie nie mogłam podjąć pracy, przedłużyć ubezpieczenia, czy założyć konta w banku. Dwie fajne propozycje pracy, gdzie mogłabym nie tylko zdobyć doświadczenie, ale i pracować zarówno po niemiecku, jak i w języku, który uwielbiam, czyli po hiszpańsku, musiałam przekładać, aż wreszcie pomimo pozytywnego feedbacku zostałam poinformowana, że jak tylko dostanę pieczątkę, to mnie przyjmą. Tylko kiedy to miało nastąpić?
Dni mijały, a moja sprawa nie posuwała się naprzód. Mocno zrezygnowana postanowiłam iść w końcu do FRO i zapytać ile kosztuje "exit permission" i jakie dokumenty należy złożyć, żeby je dostać. Pani poinformowała mnie o kwocie, która jak się później dowiedziałam była o 30$ wyższa niż rzeczywisty koszt exit wizy. Po mniej więcej tygodniu ta sama urzędniczka zadzwoniła do mnie i zapytała się, kiedy przyniosę bilet, żeby złożyć podanie o exit. Grzecznie więc jej wytłumaczyłam, że przyszłam wtedy tylko aby zapytać się o koszta i nie wyrażałam żadnych chęci braku kontynuacji w aplikacji o x wizę. Pani się rozłączyła, bo w Indiach, a przynajmniej w Pune tak to już jest, że jak nie potrafi się odpowiedzieć na pytanie, albo nie jest się zainteresowanym kontynuowaniem konwersacji, to się rozłącza. Co ciekawe to dotyczy również rekruterek, które często dzwoniły, przedstawiały siebie i ofertę w hindi, a kiedy pytałam, czy możemy przejść na angielski rozłączały się. Pamiętam też sytuacje, kiedy dzwonili do mnie z różnych firm z ofertami sprzedaży i na moje pytania skąd mają moje wszystkie dane osobowe, rzucano słuchawką na widełki. W Indiach nie ma ustawy o ochronie danych, więc gdziekolwiek je zostawicie, możecie być pewni, że zostaną sprzedane. Ja raz tylko wpisałam się z prawdziwymi danymi do książki wejść i wyjść w FRO.
A wracając do mojej przygody z wizą, podobny telefon od tej samej urzędniczki dostałam jeszcze dwa razy i znowu wytłumaczyłam jej, że tylko pytałam o cenę. W ten sposób minęły kolejne 3 tygodnie, a ja dalej nie wiedziałam na czym stoję. Zadzwoniłam więc do FRO i zapytałam, czy moja teczka na pewno jest już w Delhi. Zapewniono mnie, że wszystko w porządku, ale jakoś nie dawało mi to spokoju i następnego dnia znowu wybraliśmy się do naszego ulubionego urzędu. Kiedy podeszłam do biurka od razu zobaczyłam moją teczkę, nietkniętą leżącą pomiędzy innymi teczkami i dokumentami. Minęło siedem miesięcy odkąd byłam w Indiach, a ja nadal nie miałam papierów i wizy... Płakać mi się zachciało, bo zrozumiałam, że i za miesiąc nie będę mogła podjąć pracy i podjęłam decyzję o wyjeździe. Załatwienie X wizy w Polsce przez ambasadę w Warszawie zajmuje dwa tygodnie. Tylko dwa tygodnie od złożenia dokumentów...
Oczywiście, żeby zaaplikować o exit permission, również trzeba złożyć teczkę z całą masą dokumentów. Chcieliśmy więc wyciągnąć je z tej nietkniętej teczki, ale nam nie pozwolono. Musieliśmy wykonać nowe kopie, kupić nową teczkę i napisać nowe podania. Po trzech dniach, średnio 4 godziny każdego dnia, dostałam pieczątkę exit permission. Zapytałam czy to już wszystko, czy coś jeszcze. Odpowiedź była przecząca. Pari chciał jeszcze zabrać naszą teczkę, której proces oczywiście został anulowany, ale nie wydano nam jej.
11 września miałam wylot z Bombaju do Doha. Parę wskazówek dla osób, które będą miały okazję podróżować z Chattrapathi Shivaji International Airport. Są tam przepisy antyterrorystyczne, które zabraniają przebywania na lotnisku wcześniej niż 4 godziny przed odlotem. Do tego czasu nie zostaniemy na nie wpuszczeni. Wtedy możemy udać się do poczekalni, na którą znowu można wejść nie wcześniej niż 6 godzin przez odlotem, inaczej trzeba się zaopatrzyć w specjalny bilet, który kosztuje 70 rupii. Odprawa trwa bardzo długo, także dwie godziny mogą nam nie starczyć. Zwłaszcza przy przeprawie przez Bureau of Immigration gdzie średnio stoi się w kolejce około godziny. Ja przyjechałam do Bombaju taksówką koło godziny 9ej wieczorem i do północy czekałam w poczekalni. Byłam okropnie głodna i zmęczona i nie mogłam się doczekać kiedy przejdę przez BOI i zjem coś w strefie bezcłowej :-) Ale niestety okazało się, że tak łatwo nie będzie. Dałam celnikowi mój paszport i exit permission, a on pyta, gdzie jest reszta dokumentów. Na moment mnie zamurowało, chwila, jakich dokumentów. Z FRO - pada odpowiedź. Ale przecież ja nie dostałam nic więcej. Okazało się, że FRO w Pune powinno mi było wydać moje podanie, które powinni opieczętować i jeszcze ich potwierdzenie na piśmie, że wszystko jest w porządku. Zostałam więc zatrzymana na lotnisku. Policjant zabrał mnie do małego pokoju, gdzie siedzieli jacyś mężczyźni, którzy wyglądali dość podejrzanie i nie mówiąc poszedł. Czekałam tak około pół godziny i zaczynałam się mocno denerwować, bo mój lot miał start za półtorej godziny. Zaczęłam więc pukać i stukać i wreszcie ktoś się pojawił. Nic mi jednak nie wytłumaczono, ani nie powiedziano co dalej. Byłam zmęczona, głodna i przerażona całą tą sytuacją i rozpłakałam się. Nie zrobiłam przecież nic złego. Chyba moje łzy poruszyły tego policjanta, bo wziął ode mnie paszport i gdzieś z nim zniknął. Po około 40stu minutach pojawił się znowu i powiedział, że rzeczywiście, zaszła pomyłka, ale nie mam dokumentów, więc nie mieli wyjścia. Byłam zszokowana, przecież to FRO jest odpowiedzialne za to, ja nie wiem jakie oni mają mi wydać dokumenty. Miałam pieczątkę i zapewnienie, że to wszystko i byłam przekonana, że nie będzie problemów. W odpowiedzi na to policjant kazał mi się bardziej troszczyć o moje sprawy i ich pilnować. Byłam zdruzgotana. Już dawno tak się nie czułam... Dostałam swój paszport i pobiegłam do odprawy.
Przy odprawie dla kobiet było bardzo "wesoło". Celniczki cały czas się wygłupiały i śmiały. Jedna z osób przede mną zapytała jednej z nich, czy ma wyciągnąć laptopa, czy zostawić w plecaku. Kiedy odchodziła, celniczka pokazywała za nią jakieś miny. Ja już o nic się nie pytałam, tylko przeszłam dalej. W trakcie obszukiwania, kiedy stałam za parawanem, druga celniczka rzuciła we mnie gumowym wężem, kobrą i bardzo ją to bawiło.
W końcu jednak przedarłam się przez wszystkie kontrole i mogłam coś zjeść. Rzuciłam się więc na kurczaka z KFC, tak o 4tej nad ranem :-) Dalej podróż potoczyła się już przyjemnie. Miałam szczęście i dostałam upgrade do biznes klasy. Byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa, ponieważ nigdy nie leciałam, ani pierwszą, ani biznes klasą, a pracując wcześniej w liniach lotniczych wiedziałam, że nie zdarza się to zbyt często.
W Qatar Airways w większości maszyn zamontowany jest system rozrywki, na którym można oglądać filmy, śledzić tor lotu, czy słuchać muzyki, ale w biznes klasie do dyspozycji mamy bardzo duże monitory, do których jest pilot, więc nie trzeba się schylać ;-) Miejsca na nogi jest więcej niż potrzeba, a ustawienie siedzenia można było zmieniać w pięciu miejscach, nie wspominając już o urządzeniu do masażu pleców :-) Trudno się więc dziwić, że zaraz po zjedzeniu startera przed śniadaniem i wypiciu kawy, przykryłam się kocem i zasnęłam. A obudziłam się dopiero kiedy samolot lądował. No i tak przespałam swoją pierwszą w życiu biznes klasę ;-)

8 komentarzy:

  1. Ja pierdykam, co za koszmar musiałaś przejść...

    OdpowiedzUsuń
  2. jestem przerazona. co to jest za rzucanie gumowym wezem dla zabawy;/ w ogole nie szanuja ludzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się o takie traktowanie złościłam w Indiach. Indusi jak zauważyłam mocno rozprawiają o tym, ale reagują ze śmiechem, im jest to obojętne. Ja zawsze bardzo przeżywałam takie traktowanie, bo po pierwsze nie jestem przyzwyczajona, a po drugie, w miejscach, gdzie powinno się służyć pomocą, trudno takową otrzymać. Tam aroganckie traktowanie kobiety jest na porządku dziennym.

      Usuń
  3. O matko! Współczuję! Że też po takich doświadczeniach nadal chcesz tam wrócić. Ja bym już chyba nie wróciła. Widać, że Indie nieźle dały Ci w kość. Sama mieszkam w Indiach, ale póki co obyło się bez jakichś nieprzyjemności. Sama zawsze też podróżuję do i z Mumbaiu i nigdy się nie spotkałam z takim traktowaniem, tak więc szok! Twoja historia z FRO jest tragiczna, choć kilka kwestii nie rozumiem. Jadąc do Indii nie wiedziałaś, że zostaniesz ponad pół roku? Bo zrozumiałam, że byłaś na turystycznej wizie, której w zasadzie się nie przedłuża i nie zmienia się jej kategorii. Problemy ze zmianą kategorii wizy turystycznej na inną w Indiach są już legendarne i każdy kto może unika tego jak ognia. Ja sama jadąc na dłuższy okres od razu zaaplikowałam o wizę entry, którą przedłużać można. Z tego co zrozumiałam Twój mąż jest Indusem? Nie rozważaliście wyrobienia PIO? Choć tutaj np.wymogi są różne, m.in. w Polsce w Ambasadzie można wyrobić dopiero po 2 latach trwania małżeństwa. Z drugiej strony pewnie sama znasz te wszystkie przepisy na pamięć i zdecydowałaś się na takie a nie inne wizy oczekując, że będą dla Ciebie najkorzystniejsze. :)

    Jednakże niekompetencja we FRO w Punie przeraża. O_O Opowiedziałam całą historię mężowi. Po pierwsze od razu stwierdził, że chcieli łapówki, a po drugie zaczął się bardzo niepochlebnie wyrażać o całej Maharastrze i ludziach z niej pochodzących :D Że brak im jakiejkolwiek kultury, ogłady i rozumu lol. Mąż jest lekko uprzedzony co do mieszkańców innych stanów. Sam zaś zachwala swoją Karnatakę jako oazę cywilizacji w Indiach lol. Choć chyba coś w tym jest. Już pisałam Ci w 1 z komentarzy, że u mnie we FRO póki co było bardzo kulturalnie i przyjemnie. Wejście oczywiście wspólne, w żadną książkę się nie wpisywałam. Budynek nówka, lśniący czystością. Pan miły i widać bardzo kompetentny w swoim zakresie. Rejestrowałam się 5dni po przylocie. Najpierw poszliśmy się tylko zapytać co potrzeba to podyktował całą listę dokumentów i dał linka do rejestracji online. Tutaj w Indiach niezwykle istotny jest adress proof, więc mąż zarejestrował mnie pod adresem ze swojego paszportu i dał jeszcze drugi dokument ze swoim wieloletnim adresem. Adres jest w domu jego matki. My sami będziemy mieszkać gdzie indziej, ale w tym samym mieście, więc nie warto zmieniać adresu bo zaczną się kłopoty. Tutaj też bardzo pomogło, że to właśnie mąż rozmawiał. Ja sobie tylko siedziałam. On wszystko załatwił, omówił, nawiązał pogawędkę w "indyjskim stylu". Poza tym zaraz przeszli na tulu z którego rozumiem może 5%. Po co ja się mam wtrącać, wysilać. Twój mąż może powinien bardziej przejąć tutaj inicjatywę. Ja wychodzę z założenia, że tego typu rzeczy ma mi mąż załatwić, ja nie mam zamiaru wchodzić w relacje z indyjskimi urzędnikami. Po to jest mąż. Po złożeniu kompletu dokumentów residencial permit odebrałam po 3dniach. Teraz czeka nas przedłużanie wizy, więc być może zaczną się schody i zmienię zdanie nt. FRO Mangalore lol. Choć pan bardzo chętny do pomocy kazał przyjść do siebie jak będziemy przedłużać bo chce nam doradzać. Aha tutaj też niezwykle pomocny był indyjski akt małżeństwa. Myśleli, że mamy zagraniczny więc kazali najpierw umiejscowić w Mangalore, ale nie musieliśmy, gdyż tam właśnie braliśmy ślub. Nie mam pojęcie gdzie wy braliście ślub.
    Życzę Wam w każdym razie bardzo dużo wytrwałości i powodzenia w dalszej walce z biurokracją. Z drugiej strony widać, że jesteś bardzo wykształconą i zaradną osbą, więc wierzę, że sobie poradzisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak obszerną odpowiedź. Muszę powiedzieć, że to co piszesz mnie zaskakuje. Cieszę się, że ty miałaś inne i pozytywniejsze doświadczenia. Rzeczywiście, my też domyśliliśmy się, że chodzi o łapówkę, ale ja nie chciałam się na to zgodzić. Nie czułabym się dobrze. Rzeczywiście pojechałam na turystycznej, bo nie wiedziałam jak długo tak naprawdę tam zostanę. Co do zmiany wizy to dowiadywałam się w Ambasadzie w Warszawie i tam mi właśnie udzielili informacji, że jeżeli mąż jest Indusem, to można zaaplikować tak jakby o nową wizę od 1ego dnia po wygaśnięciu starej. Szkoda, że nie wiedziałam o tym wcześniej. W każdym razie u nas było niestety tak, że nie dostaliśmy ani spisu dokumentów, ani żadnego linku. Adress proof wiedział mój mąż, że ma załatwić, ale z tym też były cyrki bo właściciel mieszkania mieszka w Dubaju i zażyczyli sobie, żeby przyjechał i stawił się w Pune! Wyobrażasz to sobie :-)? Masz ogromną rację co do tego, że mąż powinien przede wszystkim się zatroszczyć o to, a mój wkurzał się prawie tak samo jak ja, bo nie mógł spokojnie jechać do swojej pracy, tylko ciągle musiał się zwalniać i to go deprymowało, więc sporo ja pozałatwiałam. Dziękuję za życzenia powodzenia, do Indii raczej na stałe już nie wrócę, ale na pewno będę często jeździła, w związku z sytuacją. Na razie znalazłam super pracę i muszę trochę budżet podreperować ;-) A powiedz mi, czy ty planujesz zostać na stałe w Indiach? W ogóle, ja w Karnatace niestety nie byłam, ale jeżeli miałabyś ochotę i chciałoby Ci się, to napisz coś ciekawego na temat miejsca gdzie ty żyjesz, np. jakie jest życie codzienne, jak żyją kobiety, typowe jedzenie :-)? A ja to chętnie wrzucę na bloga pod twoim imieniem lub nickiem. Dzięki temu blog byłby bardziej przejrzysty i dostarczał więcej informacji. Żeby nie tylko z Maharasztry :-) Pozdrowienia!

      Usuń
    2. A tak przy okazji ;-) Ja też zebrałam sporo pozytywnych doświadczeń, ale opisuje często te, które mnie w jakiś sposób szokują, są dla mnie nowe, inne i myślę, że warto byłoby wiedzieć co i jak zanim się przyjedzie. A czasem nawet lepiej nastawić się na gorsze, przyzwyczajanie będzie wtedy lżejsze ;-) Także to nie kwestia wyłącznego negowania ;-)!

      Usuń
  4. No cóż. Ja bym też się nie czuła dobrze dając łapówkę, ale jeszcze gorzej bym się czuła gdybym nagle musiała spakować walizkę, więc dałabym. Może słyszałaś o stronie ipaidabribe.com gdzie sami Indusi opisują swoją bezsilność.
    Szkoda, że nie dowiedziałaś się u źródła jak to jest z tą zmianą wizy turystycznej. Ambasada Indii w Warszawie słynie raczej ze swojej niekomptencji. W internecie pełno jest relacji z pierwszej ręki osób, które opisują jak różne procedury wyglądają w rzeczywistości. Ja raczej uwierzę innej osobie z internetu, niż Ambasadzie. A aplikowanie o nową wizę w ostatni dzień ważności starej to największa bzdura jaką słyszałam. Pan z FRO sam kazał nam zaaplikować na 2 m-ce od wygaśnięcia starej. Dziewczyny na forum bollywood.pl też tak doradzały. Swoją drogą forum choć chaotyczne, a obecnie w przebudowie, jest skarbnicą wiedzy odnośnie papierologii w Indiach.

    A za adress proof nie wystarczył raport z policji?? Zazwyczaj dzielnicowy musi przyjść i sprawdzić i wydaje zaświadczenie potwierdzające. Coś jak w Polsce nalot straży granicznej do domu przy ubieganiu się o kartę pobytu.

    Trochę dziwna postawa Twojego męża. Tak jakbyś Ty np. będąc z nim w Polsce wysłała go samego żeby coś załatwiał w Polskim urzędzie. U mnie mąż sam się poczuwa do tego, że to jego kraj więc sprawy urzędowe załatwia on. Tak samo jak w Polsce ja rozmawiam z urzędnikami. Dlaczego mam tym obarczać męża? Poza tym niestety mężczyzna i Indus będzie tutaj potraktowany bardziej serio. Więc czemu mam sobie sama robić pod górkę i wychodzić przed szereg próbując przejąć tutaj inicjatywę?

    Ja planuję tutaj zostać na stałe. Choć zawsze gdzieś tam zostawiam sobie ewentualność, że jak będzie trzeba to wrócę. Mąż ma tutaj jakąś pozycję. Zarabia na tyle żeby nas utrzymać. Nie są to kokosy, ale na spokojne życie plus jakieś rozrywki i wakacje oraz wspólną wizytę w Polsce od czasu do czasu starcza póki co. Nawet jak bym wolała mieszkać w Polsce to za najniższą krajową nas obydwoje nie utrzymam, a niestety perspektywy pracy są dość marne i choć pracowałam tu i tam to nigdy nie zaoferowano mi większej pensji. Tak więc podziwiam za karierę. Ja póki co jestem panią domu. :)
    Sama myślałam nawet nad założeniem bloga tylko raczej brak mi wiedzy i elokwencji żeby wypowiadać się na jakieś problemy społecześntwa indyjskiego :D Ale rozważę Twoją propozycję. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz co, jasne, że szukałam po internecie, ale wypowiedzi były tak rozbieżne, iż myślałam, że najlepiej zrobię pytając jeszcze w ambasadzie. Natomiast papiery z aplikacją o nową wizę składałam około 2 miesięcy przed wygaśnięciem turystycznej. Z adress proof to też był cyrk, bo nie chcieli nam go wydać na policji, rządali jakiegoś zaświadczenia z society gdzie mieszkam, że tam mieszkam, nie wystarczyło zaświadczenie właściciela, a society nie ma z tym nic wspólnego. Dostałam papier po 3ech dniach. Podziwiam Cię, że panujesz tam zostać na stałe, dla mnie to zbyt dziwny świat :-) Myślę, że góra 3 lata bym wytrzymała ;-) Mój mąż zarabia bardzo dobrze i spokojnie nam starczało na bardzo wygodne życie i jeszcze na spłacanie mojego kredytu ;p, ale ja nie mogłam siedzieć jako house wive. Męczyłam się strasznie i czułam samotnie. Natomiast co do pracy w Pl, kurczę to chyba na prawdę zależy od fachu, bo ja nigdy nie miałam problemu ze znalezieniem pracy, a teraz z dwuletnim tylko doświadczeniem, dobrze płatnej. A w sumie jestem tylko po filologiach ;-) W Indiach pracowałam za bardzo małe pieniądze, wypłata 30 000 rupii miesięcznie to było wielkie halo, zazwyczaj proponowali mi 15 000 rupii... Mój mąż jest szefem oddziału swojej firmy w Pune, więc wiadomo, jego wypłata to co innego. Natomiast pisałam w którymś poście o mojej pracy w tej firmie. Pozdrawiam z Krakowa teraz ;)

    OdpowiedzUsuń