sobota, 9 marca 2013

Zakupowe szaleństwo

Chciałam pisać chronologicznie, ale dzisiaj będę musiała trochę wyprzedzić fakty :-) Otóż mówi się, że Indie są tanie. Niestety będę musiała obalić ten nieprawdziwy mit! Indie nie są zniewalająco tanie, chyba, że decydujemy się na kupno towarów z ulicznego bazaru. Najpierw trzeba podzielić produkty na dwie kategorie: indyjskie i 'zachodnie'. Najzwyklejsza miotła w stylu indyjskim kosztuje kilka rupii. Natomiast taka, jaką posługuje się pewnie większość z nas, kosztuje tyle samo co porządna patelnia teflonowa! Wszelkie produkty jakie można kupić u nas w sklepach, tyczy się to zwłaszcza kosmetyków, np. szampon Loreal lub najzwyklejszy balsam do ciała Dove kosztuje tyle samo co w Polsce lub więcej. Największego rozczarowania doznałam w moim ulubionym Body Shopie, który tutaj jest droższy o przeciętnie 20zł na każdym produkcie. Rzeczy, które ja zaliczam do grupy "zachodnie" w Indiach są tak na prawdę dla ludzi zamożnych. Porównując pensję przeciętnego hindusa z naszą szybko można zauważyć, że kupienie zwykłego szamponu Loreal dość nadwyręża jego budżet. Podobnie jest z ubraniami. Sklepy typu Zara czy Promod są dostępne tak naprawadę tylko dla wąskiej grupy osób. Tutaj im osoba jest biedniejsza, tym bardziej tradycyjnie ubrana. Noszenie zachodnich ubrań i kupowanie produktów zachodnich marek to oznaka dobrego statusu. Takie osoby nie korzystają z komunikacji miejskiej, co tyczy się zwłaszcza kobiet, które odsłaniając skórę narażają się na wścibskie spojrzenia. Także wyjście do klubu aby potańczyć to przywilej ludzi bogatych w tym kraju. W pubie zaś cena za koktajl niczym nie różni się od naszych cen na krakowskim Rynku. Co do ubrań to warto porozglądać się za sklepami z odzieżą 'zachodnią', ale produkowaną w Indiach. Są one oczywiście droższe tutaj, ale ciągle jeszcze o połowę tańsze niż u nas :-) Tak więc gdy za spodnie zapłacimy w Zarze ok. 3000 rupii (ok.175zł), to w indyjskim sklepie Pantaloon tylko 1000 rupii, a zaręczam, że ich jakość będzie bardzo dobra. Wracając do produktów spożywczych to takie rzeczy jak musztarda, szynka czy czekolada, czyli produkty, których przeciętny hindus nie używa, są po prostu drogie i tym samym dostępne tylko dla nielicznych. Także ja przyzwyczajona do paróweczek, czy żółtego sera i normalnego chleba zawsze przeżywam katusze przy kasie :-) Co ciekawe, wchodząc do indyjskiego marketu, musimy oddać nasze torby do oznaczenia. Jeżeli ktoś będzie miał większy plecak, jest miejsce gdzie można go zostawić. Natomiast wychodząc ze sklepu po zrobieniu zakupów, strażnik rzuci okiem na nasze siatki i podbije paragon specjalną pieczątką. Również osoby, które niczego nie kupiły nie unikną kontroli. Większość z nas nie lubi być przeszukiwana na lotnisku, ale tutaj w Indiach taka kontrola czeka właśnie osoby bez żadnych siatek czy toreb. Wchodząc do galerii handlowych lub popularnych pubów także trzeba przejść przez bramki i pokazać zawartość torebki. Niestety w Indiach coraz to słyszy się o podłożonej bombie lub jej wybuchu. Na ulicach i w telewizji wszechobecna jest kampania przeciwko terroryzmowi. Ludzie są pouczani, żeby informować o pozostawionych przedmiotach i reagować kiedy jest się świadkiem konkretnych sytuacji. Telewizja i kino mają w Indiach największą moc edukacyjną w tym zakresie.
Na zakończenie coś niecoś z indyjskiego sklepu. Ponieważ wczoraj był Dzień Kobiet, poszliśmy z Parim na zakupy. Niestety kiedy mój mężczyzna zobaczył zawartość koszyka, przeraził się i musiałam połowę rzeczy powyciągać ;-) Chciałabym jednak pokazać wam kilka rzeczy a la Indie.


Tuniczka, czyli tzw. kurti. W Indiach mogę pozwolić sobie na noszenie jej, ale tylko w połączeniu z legginsami. Tutaj należy przykrywać nogi przynajmniej do kolan, a ponieważ jestem blondynką muszę bardzo uważać, gdyż już bez tego zwracam na siebie niechcianą uwagę.


Poniżej możecie zobaczyć salwar (w południowych Indiach nazywany chudidarem). Typowe codzienne odziennie młodych hindusek tradycyjnie noszone z legginsami (ja dobrałam różowe) lub szerokimi spodniami 'alladynkami'.

A na koniec typowa hinduska torebka, wytargowana na Goa :-)






10 komentarzy:

  1. nic, tylko zazdrościć ;) ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie są sukienki! To są kurti czyli bluzki-tuniki. Też zazwyczaj noszę z legginsami :) Ale mam też 2 salwary w styli patiala na upał :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh, naturalnie to nie są sukienki, tylko tuniki. Napisałam tak przekornie, bo okropnie nie lubię noszenia legginsów przy 40stopniowym upale ;-) Ale fakt jest, że to są kurti :-) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Bloga czyta się jak dobrą książkę :) Wciąga. Teraz zastanawiam się z punktu widzenia kobiety, czy w Indiach wylądowałaś z powodu... swojego mężczyzny. :) Reszta jutro. Podelektuję się! Bardzo ciekawe to wszystko. Niesamowite dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. O i jest mężczyzna w tej indyjskiej historii ;) Czytam Twój blog od początku i mam nadzieję, że w późniejszych wpisach natknę się na coś więcej na ten temat :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję za te wszystkie pozytywne komentarze, które cieszą oko!
    Jest mężczyzna, obecnie mój mąż, którego poznałam na studiach w Berlinie. I w Indiach rzeczywiście wylądowałam z jego powodu, a i też po troszę moich zainteresowań. Przyjechaliśmy tutaj na dwa lata, ponieważ Pari złapał w Niemczech bardzo dobrą pracę, aczkolwiek wykonywaną w większości tutaj. Może rzeczywiście kiedyś zdobędę się na odwagę i opiszę moją historię ;-) Warto by było opowiedzieć o reakcjach rodziny, zarówno jego, jak i mojej!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj zdecydowanie, szczególnie dla kobiecych czytelniczek :) I to nie chodzi o bycie wścibskim, Twojego bloga czyta się jak książkę :)

      Usuń
  7. Normalnie mogłabyś sprzedawać salwary i tuniki na blogu bo są piękne :D
    Ale pewnie drogie :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, co do ceny to różnie, bo cena zależy przede wszystkim od jakości materiału. Komplet Salwar-Kamiz można kupić już za 300 rupii, ale najczęściej jest to materiał kiepskiej jakości, bardzo wzorzysty. Można iść do Pantaloon, a tam znajdziesz bawełniane tuniczki od 500 do 1500 rupii za komplet. Ja np. za białą tuniczkę zapłaciłam 1000 rupii, także nie jest to mało jak na indyjskie warunki. Są jeszcze przepięknie i absolutnie magiczne komplet, które Induski najczęściej ubierają na specjalne okazje, takie jak np. wesele, które kosztują 2000-3000 rupii za komplet. Oczywiście tak jak i u nas, tak i w Indiach są sklepy, gdzie tuniki można kupić nawet i za 8000-10.000 rupii. Ale tam nie zaglądałam :-) Polecam notkę "Jak być modną w Indiach" :-) Tam znajdziesz zdjęcie kompletów właśnie, które są bardzo drogie. Różnica jest w materiale, ozdobach, kroju. Na prawdę piękne rzeczy.

      Usuń
  8. Jestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń